Kilka przemyśleń o skutkach epidemii, których nie słyszałeś…


Za chwilę na naszych kalendarzach zakreślimy datę pierwszego dnia wiosny. To czas odświeżania umysłu i postanowień, których być może nie zrealizowaliśmy od Nowego Roku. Marzec to też początek nowego semestru, dlatego miało być o organizacjach studenckich, ale podobnie jak wielu osobom – pandemia również mnie pokrzyżowała plany…


Prawie z dnia na dzień dowiedziałam się, że mam siedzieć na tyłku w domu. Zajęcia na uczelni zawieszone, w pracy przechodzimy na tryb zdalny, działalność studencka zawisła na włosku, przedsiębiorstwo stanęło, a w organizacji wykruszyli się wolontariusze. To wszystko w pakiecie z pustymi półkami w sklepach (choć niekoniecznie w magazynach). Wszystko wygląda tak, jakbyśmy mieli szykować się na apokalipsę. Czas spędzany w domu staram się jak najlepiej wykorzystać – nadrabiam dawno odkładane porządki, sięgam po tytuły, które kiedyś obiecałam sobie przeczytać, oddaję się pasji, która ostatnio poszła w kąt, kosztem obowiązków. Przy okazji udało mi się wydedukować kilka kwestii, o których najprawdopodobniej jeszcze nie przeczytałeś, nie przeczytałaś. Wszystkie tyczą się zaistniałej epidemii koronawirusa.

Mam wrażenie, że większość społeczeństwa patrzy bardzo płasko na problem, z którym przyszło nam się zmierzyć. Część z nich nie widzi go wcale, a to jeszcze gorsze. Całe życie słyszałam, że Polacy to dziwny naród – na co dzień jeden na drugiego naskakuje, ale jak przyjdzie zagrożenie to się jednoczymy. Szczerze mówiąc… Nie widzę tego. Pewnie, że słyszę o sytuacjach, kiedy mieszkaniec bloku wywiesza kartkę na tablicy ogłoszeń, że chętnie zrobi zakupy, wyprowadzi psa, czy kupi leki osobie starszej. Dla jasności sytuacji – bardzo mnie to cieszy. Jeszcze większą radość sprawia mi informacja, że pod podanym ogłoszeniem podpisują się kolejne osoby. Moje wyobrażenia o wsparciu i wspomnianej jedności, jak się okazuje, nieco odbiegały od obecnej rzeczywistości. Znacznie częściej niż oferowaną pomoc widzę egoizm, przejawiający się kupowaniem nieludzkich ilości żywności (świąteczne koszyki, przy tych epidemicznych to pikuś) i brak specjalnego przejęcia czy innym wystarczy. A pierwszym i najbardziej oczywistym przykładem egoizmu jest sam fakt zakupów w tłumnym sklepie. Narażanie siebie to sprawa indywidualna, ale nikt nie pomyśli, że wchodząc do takiego sklepu sam już może być zainfekowany, nawet o tym nie wiedząc, a tym samym zarażać wszystkich dookoła. Jeśli natomiast jest się zdrowym lub zdrową i naraża tylko siebie – można byłoby na to machnąć ręką, ale jeśli mieszka z kimś i „przywlecze” coś ze sklepu, to podaruje to też innym domownikom.

Kolejna kwestia, którą się martwię to szeroko pojęta ekonomia. Problem w tym, że to już się dzieje. Właściciele sklepów widząc jakie ilości towarów są kupowane, niezależnie od ich cen, podnoszą je pod sufit, a nasze społeczeństwo robiąc coraz większe zapasy, skrzętnie pracuje nad tym, żeby windowali je jeszcze bardziej. Pozostając w temacie ekonomii – oczywisty jest kryzys w branż turystycznej i gastronomicznej. Zatrudnienie w obydwu jest od dawna zdominowane przez studentów i obcokrajowców, szczególnie w dużych ośrodkach akademickich, jak np. Kraków. To, że właściciele biznesów przechodzić będą trudny okres to ryzyko zawodowe, w branży gastronomicznej jest to wynik rozporządzenia o zamknięciu tego typu lokalów, natomiast w turystycznej wynika z anulowania rezerwacji w hotelach, ale też braku rezerwacji kolejnych wycieczek i pobytów. Niestety odbija się to też na pracownikach często zatrudnionych w oparciu o umowy cywilno-prawne, które przecież w każdej chwili można zerwać. I tym sposobem w ostatnim dniach cała masa osób straciła pracę. Dobrze się złoży, jeśli mogą liczyć na wsparcie rodziny lub przyjaciół, gorzej – kiedy tego wsparcia brak. Czy branża gastronomiczna się odbije – tego nie wiem, raczej wróci na właściwe dla niej tory. Problem pozostanie w kontekście branży turystycznej. Jeśli zagrożenie koronawirusem zniknie w czasie około wakacji, wówczas ceny ofert lastminute poszybują pod sufit, więc istnieje cień szansy, że branża się odbije. Ten aspekt ma jednak też ciemną stronę, bowiem nierzadko ludzie wyjeżdżający na wypoczynek, kredytują się, pokrywając w ten sposób jego koszty. Prawdopodobieństwo, że osoby nieprzyzwyczajone do tak wysokich kosztów wczasów będą brały kredyty, jest jeszcze większe, a to w przyszłości może skutkować ich problemami finansowymi, przy nieracjonalnym dysponowaniu pieniędzmi.

Następna kwestia o jaką się martwię jeszcze nie nastąpiła w Polsce i mam nadzieję, że nigdy nie wystąpi. Możemy ją za to obserwować w Chinach. Mam na myśli masowe porzucanie zwierząt domowych w obawie przed zarażaniem się od nich koronawirusem, chociaż WHO wyraźne stwierdziło, że zwierzęta domowe go nie roznoszą. Zwierzaki były pozostawiane same sobie lub co gorsza – otruwane przez właścicieli i porzucane, aby nie zarażały dalej, choć w ogóle nie posiadały zdolności do roznoszenia SARS-CoV-2. Podobno miarą człowieczeństwa jednostki jest to jak traktuje słabszych, dlatego nie wyobrażam sobie otrucia jakiegokolwiek zwierzaka w obawie o niemożliwe rozsiewanie wirusa.

Osobowość mam jednak taką, że pomimo, iż staram się wyobrażać sobie możliwie wiele ewentualności (nawet najczarniejszych), aby być przygotowaną na większość sytuacji, to jednak w każdych okolicznościach staram się znaleźć pozytywy. Aktualnie mogę jedynie przypuszczać, jakie mogłyby być ewentualne pozytywne skutki (o ile o takowych w ogóle można mówić), ale ostatecznie dopiero po pewnym czasie od zakończenia kryzysowej sytuacji okaże się czy możemy mówić o jakichkolwiek pozytywaceh tej sprawy.

Pierwszym takim pozytywem, jaki staram się znaleźć to skutek wysokich cen towarów, szczególnie mięs. Jako wegetarianka jestem orędowniczką diet, których stosowanie nie wymagało zabicia jakiegokolwiek stworzenia. Z tej racji szczerze liczę na to, że szybujące ceny mięs ktoś uzna w końcu za zbyt wysokie, aby za nie płacić i postanowi je zamienić na produkty, z których przyrządzi dania bezmięsne. Być może polubi ten sposób żywienia i na stałe zrezygnuje lub mocno ograniczy spożycie mięsa. Krówki, świnki i kurki z pewnością będą wdzięczne. 😉

Kolejnym potencjalnym pozytywem, jaki przychodzi mi do głowy może być większa liczba osób na diecie roślinnej. We wszechobecnej panice ludzie masowo wykupują produkty codziennego użycia, zarówno te o długiej dacie ważności, jak np. makaron, ale też te, których używają przy prawie każdej okazji, jak np. mleko. Z racji, że to zwierzęce znika ze sklepowych półek jako pierwsze, ludzie mogą kierować się również w stronę mlek roślinnych (niestety droższych i mniej popularnych, ale zgodnie z logiką „szykuje się apokalipsa, więc wezmę choćby to”), a później przekonać się do używania go na co dzień i przejścia na weganizm lub choćby ograniczenia spożycia produktów pochodzenia zwierzęcego w ogóle.

Ostatnim pozytywem, jaki być może pozostanie po epidemii jest możliwy rozwój firm, szczególnie gastronomicznych. Sytuacja kryzysowa zmusza do myślenia, szczególnie wtedy, kiedy stoi przed nami widmo upadku dorobku. Aktualnie możliwa jest działalność lokali gastronomicznych, które proponują formę wydawania dań na wynos lub na dowóz. To najprostsze ścieżki rozwoju w obecnej chwili. Mam jednak nadzieję, że po fali emocji związanej z przymusowym zastojem firm, przedsiębiorców natchnie fala kreatywności i wpadną na pomysły, które pomogą im poszerzyć działalność i jeszcze lepiej zaprocentują po ustaniu sytuacji kryzysowej.

Ostatecznie – mam nadzieję, że nie ziszczą się moje obawy, ale urzeczywistnią się potencjalne pozytywne skutki. Chciałabym, abyśmy wszyscy wyszli z tego w miarę bez szwanku. Życzyłabym nam wszystkim, aby pandemia jak najszybciej się zakończyła, a wszyscy zakażeni wyzdrowieli. Na to jednak nie mam zbyt dużego wpływu, oprócz tego, że mogę siedzieć w domu oraz prawidłowo i często myć ręce, do czego i Ciebie serdecznie zachęcam. Życzę więc zdrowia i aby sytuacja była już uspokojona, kiedy następnym razem będziesz czytać mój tekst.

Katarzyna Małkus

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zmiany!

Kampania prezydencka 2020 - porażka czy sukces?

Mówię „NIE!” prawom kobiet.