Mówię „NIE!” prawom kobiet.

Miało być trochę filozoficznie, ale to się nie uda. Wszyscy wiemy, że w czwartek (tj. 22 października 2020 r.) Internet zawrzał. To wszystko za sprawą wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który uznał aborcję ciąży, kiedy płód jest poważnie uszkodzony, za niezgodną z konstytucją. Dotychczasowe warunki pozwalające legalnie wykonać aborcję w Polsce przedstawiłam TUTAJ. Ujmując krótko – wada płodu przestanie być przesłanką do legalnego wykonania aborcji. Dodatkowo – to właśnie jest najczęstszy powód wykonywania aborcji w Polsce.


Źródło: http://codziennikfeministyczny.pl/wydrukuj-zabierz-ze-soba-plakat-na-strajk/


To by było na tyle z cyklu „z ostatniej chwili”. Nosiłam się z zamiarem napisania tego tekstu jakiś czas przed wyrokiem TK, ale sytuacja nie wybiera. Miało być o szacunku, no to będzie. Przechodząc do meritum – osobiście uważam, że powinniśmy się wyzbyć praw kobiet. Ostudzając nieco emocje wywołane tym sformułowaniem chciałabym doprecyzować, że mam na myśli sformułowanie „prawa kobiet”. Jak to? Dlaczego? Po co? Rozumowanie jest bardzo proste – po pierwsze w przestrzeni publicznej to hasło jest często używane. I okej. Teoretycznie. W praktyce – mnie, jako kobiecie i feministce bardzo to uwiera. Z jednej prostej przyczyny – dochodzę do wniosku, że założeniem tegoż hasła i całej pięknej idei feminizmu, niezależnie od późniejszych wariacji na temat, było osiągnięcie równego traktowania kobiet i mężczyzn, szczególnie w świetle prawa. Świetnie! Jakiś wiek później stale tego nie ma, ale powiedzmy, że jesteśmy temu coraz bliżsi. Byłoby się z czego cieszyć. Ale nie ma. Jako osoba, która wszędzie szuka drugiego dna z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że jednym z powodów, dla którego stale nie osiągnęliśmy upragnionej równości jest właśnie sformułowanie „prawa kobiet”. Nie dlatego, że są złe. Wręcz przeciwnie – zawierają postulaty, z którymi zgadzam się w 100%. Zastanówmy się teraz czy te hasła nie powinny być oczywistością w dzisiejszym świecie… Jasne, że tak! To, że tego stale nie osiągnęliśmy to inna sprawa.

Chciałabym się odwołać w tym miejscu do historii. Skąd wziął się termin „prawa kobiet”? Otóż, ponad 200 lat temu kobiety nie dotyczyły te same prawa, co mężczyzny. Przypomnę czasy Wielkiej Rewolucji Francuskiej i „Deklarację praw człowieka i obywatela” z 1789 roku, kiedy to została przyjęta. Dwa lata później, w 1791 roku, powstaje kolejny dokument – „Deklaracja praw kobiety i obywatelki”. Mamy więc dwa dokumenty – obydwa odnoszą się do praw obywatelskich, z tym że jeden dotyczy człowieka, a drugi kobiety. Proste, no nie? Kusi mnie, żeby przywołać słowa jednego polskiego parlamentarzysty, który stwierdził, że „Kobieta jest najlepszym przyjacielem człowieka.” Pięknie! Szkoda tylko, że żyjemy ponad dwa wieki później. Szkoda? No szkoda, bo wtedy hasła w tym stylu byłyby jakkolwiek uzasadnione. Chociaż odniosłam wrażenie, że świat poszedł naprzód przez ten czas… Przepraszam, mój błąd.

Jestem człowiekiem, popełniam błędy. Zdarza się. Tylko zastanawia mnie czemu same, tłukąc się o równość, zapożyczamy słownictwo z czasów, kiedy „równość” kojarzyła się co najwyżej z działaniami matematycznymi. Samo sformułowanie „prawa kobiet” zawsze będzie nawiązywać do historii i czasów, kiedy kobieta była podgatunkiem człowieka. Tego chcemy?

Miejmy jasność sytuacji – w pełni zgadzam się. Będę obstawać przy liście praw zatytułowanych „prawa kobiet”. Wolałabym jednak, żebyśmy mówili o „prawach człowieka”. Chciałabym, żebyśmy przestali stosować terminologię, która, choć stworzona ze szczerych intencji, zawsze będzie nawiązywać do korzeni, czyli czasów, kiedy połowa ludzkości była traktowana jako podgatunek. I tego skojarzenia się nie wyzbędziemy stosując terminologię „prawa kobiet”.

O tym miał być ten tekst. Takie były plany, ale szlag je trafił w ostatni czwartek. Dokładnie w tym samym momencie, kiedy Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przesłanka do wykonania aborcji jaką jest poważne uszkodzenie płodu jest niezgodna z konstytucją. Rozważania z pogranicza filozofii… Od sformułowania „prawa kobiet” wolę „prawa człowieka”… Tyle, że szanowni rządzący te drugie też mają w dupie. Może więc nieco bardziej pragmatyczne podejście do tematu trafi do osób popierających wyrok TK. Coś bardziej „namacalnego” niż prawa człowieka, a tym bardziej prawa kobiet…

Zanim jednak zacznę się pluć i szczekać na wszystko, co mnie w tej chwili uwiera, ustalmy jedno – zarzuty, które obecnie padają są skierowane nie tylko w stronę Trybunału Konstytucyjnego, ale w stronę wszystkich rządzących. Przede wszystkim dlatego, że w poprzedniej kadencji ta instytucja została upolityczniona. Stało się to poprzez wsadzenie na istniejące tam stołki własnych ludzi. Stąd też zarzuty skierowane są do strony rządzącej i osób będących ich podwykonawcami. Szkoda tylko, że to TK jest podwykonawcą rządu. To tak gwoli ścisłości.

Pieniądze. Może być? Tego da się dotknąć! Krótko i na temat – nie stać nas na to. Budżet nam się nie domknie. Środki będą musiały przepłynąć do służby zdrowia, czyli zostaną zabrane gdzie indziej. Orzeczenie TK, kiedy zostanie opublikowane, stworzy fantastyczne warunki do rozwoju szarej strefy, w tej sytuacji – podziemia aborcyjnego. Oznacza to, że ci, których nie będzie stać na terminację ciąży poza granicami Polski zrobią to w sposób nielegalny. Co za tym idzie – niekontrolowalny i nieprzewidywalny. Będzie to obarczone sporym ryzykiem powikłań, które w wielu przypadkach się ziszczą. Stąd pytanie moje – gdzie wylądują ci, których dotkną takie powikłania? Brawo! W publicznych szpitalach! Jeśli tylko będą ubezpieczeni, a w większości przypadków tak będzie. Koszty leczenia powikłań pokryje państwo. Nagle okaże się, że wydatki na służbę zdrowia będą większe niż zakładano. To proste, choć może nie do końca oczywiste.

Kolejna kwestia pieniężna. Nie wiem, czy Was to zaskoczy, ale ciąża z płodem poważnie uszkodzonym to nie tylko płód. To także osoba ciężarna. Taka ciąża ma też negatywny wpływ na ciało ciężarnej. Tutaj przestaje się robić kolorowo, bo dalsze konsekwencje trudno przewidzieć. W przypadku poważnie uszkodzonego płodu są trzy najbardziej prawdopodobne scenariusze – poronienie, poród martwego płodu, śmierć dziecka wkrótce po urodzeniu. Mówiąc o osobie rodzącej, tudzież roniącej, trudno przewidzieć dalszy obrót sytuacji. Nie wiadomo bowiem jakie spustoszenie w jej ciele spowoduje taka ciąża. Tym niemniej, istnieje duże prawdopodobieństwo, że taka osoba będzie miała później problem z kolejnym zajściem w ciążę, z jej donoszeniem i urodzeniem żywego dziecka. To optymistyczny scenariusz, bo zakłada zajście w ciążę, a samo to jest wątpliwe. Co za tym idzie – diagnozowanie i leczenie takiej osoby będzie na koszt państwa. Nawet jeśli później zdecydowałaby się na samodzielnie finansowane zapłodnienie in vitro. Tym sposobem, ponownie mamy obciążenie budżetu państwa. Skądinąd – na ich własną prośbę.

Teraz załóżmy inny, nieco bardziej „optymistyczny” scenariusz. Ciąża z poważnie uszkodzonym płodem zakończy się porodem. Takie dziecko nie przeżyje długo, z tym niestety musimy się pogodzić. Ale – będzie człowiekiem, dzieckiem, posiadającym numer PESEL i tym samym będzie posiadać prawo do opieki neonatologicznej, czyli w praktyce – prawo do inkubatora i obsługi przez personel medyczny. Może to oznaczać kolejne dwa scenariusze. Pierwszy – trzeba będzie zwiększyć liczbę inkubatorów na oddziałach noworodkowych. Drugi, bardziej prawdopodobny – noworodki, które teraz kwalifikują się do inkubatora, a rzecz jasna są w lepszym stanie niż dzieci z ciąż wcześniej objętych możliwością aborcji, nie otrzymają go, czyli będą miały mniejsze szanse na przeżycie. Bezdusznie kalkulując – do tej pory mieliśmy aborcję ciąży nierokującej i wcześniaka, który jakiś czas poleżał w inkubatorze i jest dobrze rozwijającym się dzieckiem. Zbliżający się scenariusz – będziemy mieć dziecko z ciąży nierokującej, oczekujące na śmierć i wcześniaka, który miałby szansę żyć, gdyby był dla niego inkubator, zajęty przez dziecko, które nie rokuje i wkrótce zakończy życie. Potraficie liczyć? Brutalne, ale prawdziwe.

Gdzie ja tu widzę wspomniane wyżej pieniądze? Spieszę z odpowiedzią! Otóż, przedstawione powyżej możliwe scenariusze mają jeden, wymierny efekt – wyższa śmiertelność noworodków i większy odsetek urodzeń martwych. Osoby niezorientowane informuję, że jest to jeden ze wskaźników rozwoju gospodarczego. Organizacje oceniające rozwój gospodarczy mają następujący sposób rozumowania – jak kraj może sobie radzić z dalszym rozwojem gospodarczym, skoro nie radzi sobie z wysokim współczynnikiem umieralności niemowląt i liczbą urodzeń martwych? Logiczne, prawda?

Ta wojna aborcyjna, jak zresztą każda wojna, ma również wymiar polityczny. Z tego punktu widzenia sprawa wygląda trochę inaczej. Po pierwsze – gratuluję. Tak bardzo rozstrojonego społeczeństwa. Teraz się nami łatwiej steruje. Wszystko jest cacy i super. Po drugie – za to samo podzielenie społeczeństwa chciałabym serdecznie podziękować. W ludziach obudziło się poczucie wspólnoty, potrzeby walki o własne prawa, ochrony zdrowia. Wypisz, wymaluj społeczeństwo obywatelskie. Ponadto, osoby, które wcześniej nie poruszały tematu aborcji, z różnych przyczyn, teraz, dzięki ruchom władzy, wkurzyli się. Do tego stopnia, że według wszystkich sondaży – znaczna większość społeczeństwa popiera prawo do przerywania ciąży do 12 tygodnia ciąży, bez podawania przyczyny. Chociaż mentalnie bliżej nam zachodu niż wschodu Europy. Przynajmniej tyle, ale na razie to chyba będzie musiało wystarczyć…

Ponadto drodzy rządzący, wyświadczyli ogromną przysługę „totalnej opozycji”. Wiecie, dlaczego? Bo wśród ich wyborców istnieje wiele osób, które zgadzały się na, istniejący od 1993 roku, kompromis aborcyjny. Rząd tego tematu nie dotykał, ich wyborcy również i wszyscy szczęśliwi. No powiedzmy… W momencie, w którym ruszyli tak delikatny światopoglądowo temat, jakim jest aborcja narazili się tym, którzy na nich głosowali. Polacy swe przywary mają i póki rozmawiają o takich kwestiach jak podatki, zasiłki czy też kodeks drogowy, to dyskusja ma szansę toczyć się torem cywilizowanych ludzi. W momencie, w którym zaczynamy wchodzić na tematy światopoglądowe, zaczyna się jatka i nie ma to wiele z kulturalną rozmową. Stąd marsze i protesty, które teraz się odbywają, trudno nazwać pokojowymi. Wracając jednak do tej przysługi – żadna partia nie będzie rządzić wiecznie. Dzisiejsza również. W momencie, w którym zmieni się największa siła w polskim sejmie, wówczas panująca będzie miała możliwość albo wsadzenia na stołki w TK własnych ludzi, albo powrotu do działania sprzed zmian wprowadzonych przez obecny rząd. To będzie punkt wyjścia do uchylenia orzeczenia, które zapadło w czwartek. Ludzie odetchną z ulgą, Internet zaleje fala komentarzy i choć wielu stwierdzi, że za to nie powinniśmy dziękować, bo to prawo człowieka, to w duchu większość z nas będzie wdzięczna, że wrócił wcześniejszy stan.

Podsumowując – zalet zaistniałej sytuacji nie dostrzegam, za to widzę wyższy współczynnik śmierci noworodków i obciążenie budżetu służby zdrowia. Chciałabym, żebyśmy skończyli używać terminu „prawa kobiet”, bo jest on ściśle związany z korzeniami jego powstania, ale z racji cofania się cywilizacyjnego, moje marzenie raczej się nie ziści. Szczerze mówiąc – żebranie o podstawowe prawa jest dla mnie strasznie uwłaczające. Tylko, cholera, czemu znowu musimy się tłuc o to samo, co sto lat temu…

Katarzyna Małkus

*Artykuł niesponsorowany. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zmiany!

Kampania prezydencka 2020 - porażka czy sukces?